Śniadanie, i idziemy po rowery. Mój nie ma powietrza w przednim kole. Fajnie zaczyna się wyjazd. Cóż, zrobić? zmiana dętki i jedziemy.
Zaczynamy od podjazdu. Część z niego wjechaliśmy dzień wcześniej, na sprawdzaniu rowerów, zobaczeniu co nas czeka. To właśnie tam musiałem wpaść na jakiegoś krzaka i wbić coś w oponę, nawet mam dwa typy w których momentach.
Początkowo wyjazd z miasta, a więc asfalt. Przechodzimy w szuter, ale ciągle w górę. Następnie zjazd na pierwotną wysokość… zresztą nie będę profilu opisywał.
Go zwyczajnie pokażę. Zjazdy tutaj były fajne, szybkie niezbyt techniczne, przynajmniej dwa pierwsze. Na trzecim już się zatrzymałem, już miałem wątpliwości na jednej z przeszkód. Zauważył to nasz opiekun i wrócił do mnie (oraz jeszcze jednego chłopaka). Pokazał jak to poprawnie przejechać, jak pracować ciałem i rowerem.
Zawróciłem więc i spróbowałem jeszcze raz pokonać przeszkodę – tym razem się udało! Acz nie bezproblemowo, ale się udało. Zobaczyłem, że się da.
Później jechałem niby goniąc grupę, a jednak swoim tempem. Gdzieś za bardzo uwierzyłem w swoje możliwości, lekko mi rower się zachwiał i uderzyłem łokciem o pionową ścianę.
To był ostatni już zjazd, po jednej stronie klif, po drugiej pionowa ściana a przed nami kamienista, wąska, śliska ścieżka – nie czułem się komfortowo. Jednak dało radę jechać i zjechać (większość).
A na koniec relaks w hotelu.
Podsumowanie wszystkich dni, jest tutaj