Kończymy! Ostatni dzień był wyglądany z utęsknieniem. Tyłek boli, jakieś obtarcia – też bolą. Ale ogólnie nawet spoko.
Startujemy! na początek podjazd, później miał być trudny zjazd. No i ten trudny zjazd był bardzo trudny. Wąska ścieżka, na bokach twarda wysoka roślinność, na środku nierówny rowek wyryty przez wodę, wypełniony luźnymi kamieniami. W tych oto warunkach zaliczam swój upadek. Koło lekko uciekło, przewróciłem się na jakąś roślinkę, jej kolce wbiły się w nogę, rękę i się ogólnie porysowałem. Nic poważnego, ale bolesne i utrudniające jazdę.
Po zjeździe było już płasko, lekko w górę, lekko w dół.
W jednym miejscu był przepiękny singiel, dający masę radości (chociaż sam nie wiem czy to było dnia 5 czy 6).
To jest jedyny dzień gdzie będę narzekał. W którymś momencie wjechaliśmy w Granadę, w ruch uliczny. To było okropne, dużo się działo, my zmęczeni. To było najmniej przyjemne doświadczenie w całej wyprawie. Zatrzymaliśmy się aby czegoś się napić.
Później pojechaliśmy dalej. Ostatni podjazd (okolice 55km). Prażące słońce, wąsko, ciasno, jakieś odwodnienie, rozprężenie (brak systematycznego jedzenia) i nagle wszyscy, naprawdę wszyscy – mają dosyć, nie mają energii, nie jesteśmy w stanie jechać w ogóle. Gdy dotarliśmy do szczytu, widać, że każdy łaknie tego zjazdu i powrotu do hotelu. To zajęło jeszcze trochę czasu, jeszcze jeden singiel w dół, jeszcze jeden krótki podjazd, zjazd i wreszcie hotel!
Podsumowanie wszystkich dni, jest tutaj