Wirualna jazda na czym?

Pojawiło się bardzo dużo aplikacji do virtualnych jazd na rowerze. Znajdują one grono osób które je uwielbiają, ale też którzy ich nienawidzą. Skąd takie rozbieżności?

Pamiętaj proszę, ten wpis jest na bazie subiektywnych doświadczeń, konfiguracji i możesz mieć zupełnie inne doświadczenia – rozumiem to.

Pierwszym moim trenażerem był zwykły magnetyczny na linkę. Już wtedy poczułem, że zimowe treningi są świetne. Brakuje w nich cyferek, brakuje danych z tego co się dzieje, brakuje jakiejś motywacji w postaci przemieszczających się obrazków.
Jest jednak efektywność treningów, widać po tętnie, że się ona poprawia. Gdy mamy pomiar mocy – można mieć wszystkie dane, ale nie można zaplanować treningu na komputerze, a później realizować tego planu.
Taką formę polecę osobom początkującym, osobom które nie są pewne czy będą jeździły – jest to najtańsza forma. Jednak też najbardziej monotonna i trzeba mieć tego świadomość.

Drugim (ale kupionym później), jest trenażer typu rolka. Trzy szerokie kółka, do których rower nie jest w ogóle przymocowany. Trenażer tego rodzaju można przeplatać z innymi, a jego największą zaletą jest przenośność. Możemy go uruchomić prosto przed zawodami i się rozgrzać. Można go zabrać ze sobą na wakacje, jeśli np deszcz pada skorzystać.
Jego najmocniejszą stroną jest równowaga. Musimy naprawdę się skupić, musimy się skoncentrować i poprawić balans na rowerze. Zimą staram się przynajmniej raz w tygodniu pojechać 30-60 minut. To jest wystarczające, aby latem po nawet niesamowicie głębokim błocie lecieć jak po, no dobra, nie asfalcie, ale widać zdecydowaną poprawę na błocie, na sypkich terenach gdzie ten balans jest bardzo ważny.
Jadąc na nim nie ma nudy, jest walka o to aby się nie wywalić, to nie jest już bezmyślne kręcenie.

Kolejnym rodzajem jest smart trenażer. Są dwa rodzaje: zapinane na koło i ze zdejmowanym kołem (kaseta przytwierdzona do trenażera i tyle).
W mojej opinii, oba mają swoje zalety. Najważniejsze z nich.

Trenażer na oponę/koło:
– członkowie rodziny, jeśli mają różne kasety – mogą prościej z tego korzystać, zimą może być rower już z gotowym kołem i tylko przepiąć 1 zapinkę.
– łatwiej podłączyć rower

Trenażer na kasetę (bez koła):
– cisza, jest zdecydowanie cichszy
– większa dokładność pomiaru
– bardziej kompaktowy wymiar (co prawda różnica to kilka centymetrów, ale czasami to robi różnicę)

Teraz powstaje kolejny rodzaj, z 1 zębatką i „elektroniczną/wirtualną” zmianą – możliwe, że to będzie równie proste jak na trenażery na koło i może wtedy na niego przeskoczę. Ale na ten moment, gdy mam 2 synów, gdy mamy rowery 10, 11 i 12s – zmiana tego wszystkiego była by strasznie problematyczna.

Każdy musi sam wybrać który z nich jest dla niego lepszy. Jest wiele osób które upierają się lepiej, w mojej opinii, zmuszanie kogoś do jedynie słusznego wyboru jest głupie.

Skoro mamy już wirutalny trenażer, mamy czujniki, mamy komputer – można pomyśleć o aplikacji. Tych na rynku jest bardzo dużo. W ostatnim czasie korzystałem z 3 i na nich się skupię. Przypomnę, że moje odczucia opierają się o moją specyficzną konfigurację i ona jest lekko problematyczna.

Rower to Merida CX300 z pomiarem mocy w lewym ramieniu. Drugi pomiar jest w trenażerze Tacx T2080. I to jest ten problem, tzn pomiar w lewym ramieniu. Czujnik tętna to Polar H10.

Pierwszą aplikacją na której napiszę jest dostarczaja razem z trenażerem, aplikacja „Tacx”. Dostępna jest na komputer i na telefon.

Aplikacja Tacx na telefon. Aplikacja ta, nie wykrywa mi pomiaru mocy na rowerze – najpewniej w telefonie nie mam technologii ANT+, ale pomiar się łączy do dedykowanej aplikacji, mogę go zaktualizować itd. Pomiar jednak nie jest wykrywany. Co jest więc przyczyną? Nie wiem, nie działa i koniec. Gdy podłączymy się do pomiary w trenażerze, samo sterowanie treningiem jest proste. Możemy wybrać kilka trybów, albo jazda po trasie (filmiki te są słabe, nie interaktywne, ale jedziemy po prawdziwej trasie), albo jazda wg mocy/nachylenia. Ten drugi tryb jest dla mnie fajniejszy, startujemy trening i jedziemy. Chcemy mocniej „naciskamy przycisk na telefonie” i gotowe, tak samo w drugą stronę. Możemy wcześniej zaplanować i utworzyć trening, możemy też w trakcie jazdy ustawiać wartości (musimy wybrać na początku co robimy).
Aplikacja Tacx na Windows. Tutaj wszystko się łączy jak należy. Problemem jest to, że nie mam tryby ustawiania mocy/nachylenia w trakcie jazdy. Muszę trening ustawić wcześniej, zdecydować ile czasu będę jechał, co będę jechał z jaką mocą (to można zmienić, obniżyć i podwyższyć dla całości). I teraz przechodzimy do problemu drugiego, poważniejszego. Załóżmy, że ustawiliśmy element treningu na moc 150W, to wskaźniki (ten w aplikacji i liczniku) mi pokazywały 180W. Musiałem obniżyć pułap treningu, aby mieć te wartości co chciałem.

Drugą aplikacją jest MyWhoosh. Aplikacja świetna, można wirutalnie pokonywać trasy w wielu krajach (na ten moment jest: Arabia, Columbia, Australia, Alula oraz Belgia). Jadąc trasę wchodzimy w interakcję z otoczeniem, widzimy kibiców innych uczestników. Interfejs jest prosty, wylogowanie się z aplikacji jest dziwacznie zaprojektowane (należy się wylogować, aby wyłączyć aplikację – ale nic się nie martwmy, bo następnym razem wystarczy tylko kliknąć i jesteśmy zalogowani, bez żadnego hasła).
Największą zaletą tej aplikacji jest to, że jest darmowa. Jest dokładny pomiar, chyba lepszy niż w przypadku aplikacji Tacx.
A wadą? dziwny, nie zrozumiały dla mnie system gwiazdek. Robię cały trening zgodnie z ERG, on automatycznie ustawia obciążenie, po czym dostaję o albo 0,5 gwiazdki. Czemu? Nie wiem, ale domyślam się, że trenażer nie nadąża ze zmianą obciążenia, robi to taką falą (coś w rodzaju feedbacku, jest zmiana, obniżenie, podwyższenie) i mam wrażenie, że wtedy aplikacja nie zalicza poprawnie wykonanego interwału. Tylko, to nie moja wina i jest to frustrujące.
Sam nie wiem czemu, albo sama ten trening jest też irytujący. Brakuje widoku na kolejny interwał, jaki on będzie, ile czasu zajmie.

Zwift. Chyba pierwsza aplikacja, która zrobiła to naprawdę dobrze, przyciągnęła ludzi. Tutaj aby mieć fajniejszą jazdę można pobrać na telefon „Zwift companion” – fajnie poszerza to co widać na komputerze.
Trening prosto można zrobić, ale tylko to co ustalimy wcześniej. Niestety nie da się w trakcie generować, że teraz zrobimy to, a teraz to. Można modyfikować ogólny poziom i obciążenie treningiem.
Trenażer bardzo dobrze współpracuje z tą aplikacją, stabilnie wykonuje krótkie interwały.
Niestety aplikacja jest płatna.

A jak ja to robię?
Najmilej, najprzyjemniej jeździ mi się na Zwift. Mimo, że jest płatna, to wykupuję ją na zimę. W okolicy października/listopada i do czasu gdy mogę przeskoczyć na regularne jazdy na zewnątrz (okolica kwietnia).
W międzyczasie, gdy nie mam subskrypcji, korzystam z pozostałych aplikacji. Są one wystarczająco dobre, aby raz na jakiś czas się na nich przejechać, aby móc wykonać plan treningowy.
Staram się raz w tygodniu przejechać 30-60 minut na trenażerze rolkowym, aby poprawić swoją koordynację, aby poprawić swój balans na rowerze.

Coś jeszcze? Oj tak, jedna rzecz o której należy pamiętać szczególnie: wiatrak! Można kupić najzwyklejszy w sklepie (przeważnie) budowlanym. Jednak jest jeden szczegół na który warto zwrócić uwagę. Fajnie aby miał pilota. Pilot zapewni, że w trakcie jazdy można podrzucić wiatru, bez schodzenia z roweru. Można go włączyć z roweru, gdy się o tym wcześniej zapomni. I ogólnie pilot bardzo ułatwia życie, a wersja z pilotem jest niewiele droższa niż wersja bez.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę dokończyć równanie: * Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.