Wstajemy rano, szykuję napoje, szykuję inne rzeczy, włączam licznik – licznik się nie chce włączyć. Ki czort?? Już spóźniony jestem, bo idę jeszcze raz po rzeczy (na raz nie dałem rady się zabrać, a hotel to istny labirynt, aby go przejść trzeba spędzić 10 minut… więc nie zdążyłem napompować koła, gdzie mi lekko powietrze schodziło.
Szybka kmina, jadę z zegarkiem, a koło zauważyłem po 20 minutach (ciut wcześniej już widziałam, ale jeszcze żyłem nadzieją). Poprosiłem o postój, napompowałem mini pompką ręczną – pojechaliśmy. Bo nie miałem pewności czy to przez noc, czy też przez jakąś dziurę. Zejdzie, to będziemy zmieniać.
Schodziło, ale wolno. Minęło ze godzinę albo i lepiej zanim znowu pojawił się problem. To nie było sensu aby zmieniać od razu, tylko pompować i jechać nie marudzić. O wiele większego kwasa miałem przez licznik, spalony?
Trasa to głównie pod górę. Kilka pagórków, ale pod górę to było bardzo duże wyzwanie. Takie przygotowanie do dnia 4.
Górka którą widać na profilu, jechało się długo, ciężko oraz gorąco – prażące słońce, brak cienia. Niekończący się podjazd.
Profil prosty. Widzimy fajny zjazd na końcu podjazdu – zjazd był genialny. Naprawdę dający ogromną ilość satysfakcji, miejscami szybki, miejscami techniczny – bajka.
Gdy dojechaliśmy do kolejnego hotelu. Tutaj odpalam wyszukiwarkę i sprawdzam jaka jest kombinacja aby zrestartować licznik. Okazuje się to bardzo proste – przytrzymaj przycisk (włącznik) przez 10s. Pierwsza myśl: „no przecież tak robiłem!” Ale spróbuję, co mam do stracenia. Odczekuję i moim oczom okazuje się ekran startowy „Garmin”, nie mogę powiedzieć co pomyślałem – chociaż się ucieszyłem. Próbowałem dokładnie to samo, ale może 1-2s za krótko? Nie będę już tego nawet rozstrzygał.
Mało zdjęć zrobiłem tego dnia, irytacja ze względu na powyższe dała górę.
Gdy dotarliśmy do hotelu, zmieniłem dętkę. Okazała się faktycznie dziurawa. Acz przyczyny nie znalazłem.
Podsumowanie wszystkich dni, jest tutaj