Upiorna 30, czyli Ultra CK Maraton dla rowerzystów

W pierwszy weekend stycznia, już tradycyjnie, na starcie stają biegacze ultra, biegacz oraz rowerzyści. Wszystkie te grupy współdzielą częściowo trasę. A każdy z nich ma inny dystans: 51, 30 i 15km.

Rowerzyści jadą wyścig o nazwie „Upiorna 30”. Jak łatwo się domyśleć, jest to 30km. Przy czym, nie widać, że jest to 900m przewyższenia :D. Trasa jest to typowe MTB. Pogoda to: -4, śnieg. Idealne połączenie, dla wariatów.

Na starcie ustawiamy się o 10. Humory dopisują, acz każdemu się zimno. Następuje start…

Założeniem było spokojnie przejechać w sensownych strefach. Mocno, ale bezpiecznie. Z tym, że mocno – obawiałem się przyczepności. Więc pierwsze metry to było bardziej badanie terenu i gruntu. Spoglądam na licznik: uruchamia się ponownie…. no to ciekawe, ale nie wkurzyłem się aż tak mocno. Licznik się uruchomił po chwili, wygląda że działa – jadę, nie rusza mnie nic więcej.

Spoglądam na tętno: tlen… no nie, to jest wyścig, a nie tlen. Przyśpieszam, wyprzedzam parę osób. Korzenie, o to ciekawe będzie. Przyczepność lepsza niż przypuszczałem, można spróbować przyśpieszyć. Na podjeździe dojeżdżam do małej grupki osób. Zwalniam za nimi, a tętno leci w dół nisko. Przy pierwszej okazji – wyprzedzamy. Można tak mocno skrócić pierwsze 20-30 minut. Na zjazdach zachowawczo, spokojnie (do 35km/h). Na podjazdach mocno, pewnie, gdzie się da wyprzedzając.

Po pewnym czasie następuje delikatny przełom, wychodzę na przód całej grupy i nie widzę nikogo przede mną. Zjazd… ależ czuję przyjemny flow. I nagle spoglądam w bok, mogę rzec tylko „och nie, tam musiałem skręcić”, hamuję do zera i mnie dojeżdżają osoby co przed chwilą wyprzedziłem. Kolejna górka, kolejny raz ich wyprzedzam, kolejny zjazd i znowu to samo…. skupiony byłem na skanowaniu ziemi, terenu, szukaniu przyczepności i nie zauważałem strzałek… było też trochę prędkości na obu, to było jeszcze gorsze. W każdym razie znowu mnie wyprzedzili, ale już mniejszą grupą. Kolejny podjazd i znowu wyprzedzam.

Dojeżdżamy do trudnego zjazdu, jest ostro w dół (jadę), trawersem (jadę), ostro w dół – tutaj już jednak z 5 osób stoi i się przygląda, próbuje iść, przewraca się ktoś – nie da rady, w tych warunkach. Prowadzę więc rower na ostatnim fragmencie. Robię to na tyle ślamazarnie, na tyle kiepsko, że mnie kilka osób wyprzedza. A więc zaczynamy przygodę z wyprzedzaniem pod górę…. znowu. Tym razem do części osób nie udało się mi dojechać, tak szybko.

Dalsza część to coraz fajniejsze odczucia ze zjazdów, coraz przyjemniej się jedzie. Robię trochę PR na segmentach zjazdowych, a to już jakaś abstrakcja.

Pojawia się on, najbardziej porypany zjazd jaki można sobie wyobrazić: zjazd z Góry Kolejowej. Jeszcze nigdy nie udało się mi go pokonać, więc zaskoczeniem nie jest, że w tych warunkach tutaj prowadzę. Jednak już nie tak ślamazarnie jak poprzednio, ale gonię w dół. Tutaj utrzymuję pozycję.

Pod koniec jazdy, jest zjazd względnie łagodny, ale w dół. Puszczam się na pełnej prędkości i to właśnie gdzieś już pod koniec jest najbardziej niesamowity widok tego wyścigu. Jest górka pełna dzieci zjeżdżających na sankach, a ja jadę obok nich ok 30km/h, przeskakując przez korzenie. Niesamowite miny dzieci, niesamowite uczucie dla mnie. Jadą świry, jadą 😉

Wpadam na metę lekko po 2h. Jestem szczęśliwy, bo fajnie się jechało, czułem bardzo przyjemny flow, bardzo fajnie pod górę się czułem. No i obyło się bez gleb, a to już pełny sukces. Po chwili dostaję SMS: „nieofic. Msc. open 18. M4/11 czas brutto: 02:04:20” – mam takie wtf. 18??? aż tak wysoko? jakim cudem. Aż poszedłem do organizatora aby rzucił okiem na mój ślad czy gdzieś nie skróciłem, bo głupio by mi było się chwalić wynikiem. Później jeszcze sprawdzam ile osób startowało: 64. No kurde, proporcjonalnie, to chyba jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) wynik. Rewelacja jak na tak wczesny początek sezonu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę dokończyć równanie: * Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.